Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

teoria względności


anna_rebajn

Rekomendowane odpowiedzi

koniec - dziwne słowo
bo cóż ono znaczy
że później nie będzie
już nic się zdarzy

nie urodzi się chłopiec
jak tamten rumiany
dziewczynka nie przypomni
lalki z porcelany

nie zgaśnie światło w lampie
nie wzejdzie poranek
nikt z prośbą nie westchnie
po szepniętym amen

miłość - a cóż tam miłość
zakończy się nagle
z braku dnia następnego
kocham cię nie padnie

nikt nigdy na nikogo
nie rzuci się z pięściami
nie upomni się wojna
o zabitych i rannych

pies zapomni człowieka
który miskę daje
zmarły się nie przewinie
przez sen wczesnym ranem

suchy liść nie opadnie
pąk się nie rozwinie

nowy wiersz nie powstanie
więc myśl

nie przeżyje


Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Witam.
Czwarty wers w pierwszej strofie lekko kulawy.
Z czwartej strofy (pierwszy wers) "tam" zupełnie zbyteczne.
Piąta strofa: nigdy - zbyteczne , się - również.Strofa kolejna ( wers pierwszy): jest "pies" więc po co "mu"?
Ostatni "wersik"- pointa ,zmieniłbym np "więc i myśl"
zaginie
Układ strof jakiś przypadkowy.

Treść jak najbardziej na tak,a niektóre wersy zgrabne.
pozdr

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jak dla mnie, bardzo dobry wiersz.
nie mogę dać plusa, ale dodam sobie do ulubionych :)
osobiście myślę, że nawet ten ostateczny koniec nie jest końcem, w jakiej formie by go nie rozpatrywać, zawsze jest jakiś ciąg dalszy, czasami tylko dla nas zakryty :)

pozdrawiam i do poczytania :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nie tyle o przemijaniu, co o przepływaniu, przechodzeniu, z "jednego" w "drugie". chociaż w wierszu nie jest to dopowiedziane. dlatego czytam, kierując się wymową pierwszej strofy, która przecież stawia pod znakiem zapytania znaczenie (lub nasze jego rozumienie w różnych kontekstach) tego "dziwnego" słowa.
wszystko przemija w czasie w swojej jakości, jednorazowo. ale za każdym takim pojedynczym przejściem, pojawia się kolejne w tym samym rodzaju, gatunku, istocie... odmianie, jakości, spostrzeżeniu, rozpoznaniu, odnalezieniu etc. etc. etc...

cóż znaczy koniec? czy świat jest "skończony" (dopełniony) już, w tej chwili, jako całość... czy możemy mówić o całości, gdy poszczególne elementy to każdy z odrębnych śiwatów w swoich granicach? (czy w granicach? czy bez końca?). dlaczego myśleć o końcu, kiedy płynność życia toczy się wszędzie naokoło, ponad nami. jaki koniec jest najważniejszy... czy jest?
czy nieskończoność można zmierzyć skończoną miarą? więc jak o niej myśleć? czy... ?

prowokujesz, Autorko, do snucia refleksji, które nie mają końca ;) taak, jakie to "dziwne słowo"!

pozdrawiam sympatycznie,
in-h.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...