Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

jedwabna armada


Jerzy_Edmund_Sobczak

Rekomendowane odpowiedzi


nadciągnęła skądś jedwabna flota
białe nici płynące na wietrze
z kontyngentem pajęczych pilotów
wyruszyli by z losem się zetrzeć

świat przed nimi więc chcą go omotać
wypłynęli bez trwogi bo młodzi
a ja smutny zazdrosny poeta
babie lato znalazłem w swej brodzie

to exodus w kolory jesieni
zniesmaczony - płeć zmieniło lato
ja choć chciałbym nie mogę nic zmienić
nie potrafię poradzić nic na to

sejm bociani na błoniach i błotach
debatuje nad nową ustawą
jesień właśnie uchyla już wrota
zarobkową migrację uradzą

ośmionodzy marines zajęli
gdzieś przyczółki tam ogłoszą władzę
a ja cóż? ja się boję jesieni
resztki lata do weków więc wsadzę
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A kto nie boi się starości?
Resztki młodości (lata) wsadzisz do weków (pamięci), drogi peelu, który znalazłeś pierwsze siwe włosy na swojej brodzie.
Przedostatnia strofa nawiązuje do masowej migracji - sporo wątków można odnaleźć w tym tekście o końcu lata.
Jedynie, co mi nie pasuje, to trzecia strofa. Wydaje się najsłabsza.
"Lato - na to" - to strasznie wyświechtany rym, tu bym pokombinowała.
Ogólnie - zgrabnie i przedjesiennie,
pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@szarak_42

O, Dorotka.
Nie podoba ci się™ rym do zaimka?
Wiesz, że ja mam swoje wiersze przemyś›lane.
To co wzi꙳‚aś› za zonk jest specjalnym strywializowaniem.

Ale strasznie się™ cieszę™, że zajrzałaś.
w koń„cu to ty mnie namówił‚aś›, żebym wejrzał‚ w ten portal.

Ciekawe jak dł‚ugo publikuje się™ na oddziale dla niepełnosprytnych.
Wiesz przecież, że u mnie poezja raczej na poziomie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie mam pojęcia.
Trzeba zgłosić się do jednego z opiekunów tego działu, może pokazać kilka tekstów i czekać.
Tam trochę więcej czytelników, tu mało.
Ale tam też szału nie ma. Znając Twoje komentarze i zapał do recenzowania - byłbyś cennym nabytkiem, moim skromnym zdaniem.
Ja tu jestem tylko "jedną nogą", ale mam sentyment, bo to jeden z pierwszych portali, na jakich publikowałam.

Co do rymu - nie chodzi mi o część mowy, tylko jego "oklepanie". Ale jak tak ma być, to niech będzie - autor rządzi wierszem. A, w Twoim przypadku wie, co robi.


Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@stanisław_prawecki
Rany, Stanisławie, ile wypiłeś?
Lubię ludzi z poczuciem humoru.
Sam takie pielęgnuję.
A szalej sobie, nawet nie saint roche, zerwij czerwony krzyż z piersi i poszalej pod wierszami. Być może cud ożywi ten portal, bo jakoś tu drętwo.
Może sam zajmę się animowaniem Frankensteina.
Tylko prądu potrzeba.
Wiem, wiem, ten wiersz nie wskazuje nic odnośnie poczucia wspomnianego.
Ale uwierz, mam.
Na razie objawiłem go tylko w limerykach.
Ale jak się dostukam do oddziału dla, powiedzmy, oświeconych...?
Ten dla niepełnosprytnych mnie hamuje i nieco deprymuje.
Bowiem czuję się w pełni władz umysłowych i poetyckich.
Zrecenzować ci coś?
Ale na Twoją własną ODPOWIEDZIALNOŚĆ.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy jakichś metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...