Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Nabrzeżny grób*


Oxyvia

Rekomendowane odpowiedzi

*Opowiadanie oparte jest na faktach.

Wieś Stare Drawsko leży między dwoma jeziorami. Jedno, wielkie i na osiemdziesiąt metrów głębokie, ma tę samą nazwę co wioska (acz bez przymiotnika „Stare”), zaś z powodu bujnych szuwarów, porastających dno aż do brzegu, bywa przezywane jeziorem Trawsko. Drugie, mniejsze, nazywa się Srebrne. Na jego brzegu widnieje usypany z ziemi, pod metalowym, prostym krzyżem, bezimienny grób. Chyba w wielu wioskach są podobne groby: opuszczone, zarosłe zielskiem, bez podpisu. I z każdym z nich wiąże się jakaś historia.
Ta, którą opowiem, jest bardzo pospolita – podobne historie działy się i dzieją w wielu wsiach i miasteczkach Polski. Po co więc ją opowiadam? Bo opowiedziano ją mnie, a opowieść ta poruszyła mnie do głębi. I dlatego właśnie, że podobne wydarzenia ciągle się dzieją, więc może mimo wszystko mówimy o nich za mało?

Żyła sobie rodzina. Porządna, dobra rodzina pracowitych, biednych ludzi. Jak to na wsi: mąż, żona, syn, córka. Małe poletko. Obora, chlewik, stajenka, kurnik. Normalnie, jak u każdego.
Tylko ojciec trochę za często pił. No bo wiadomo: koledzy przy sobocie kupią wódkę, to przecie on nie będzie gorszy. W tygodniu też czasem ten i ów lepiej sprzeda mleko czy zboże, to postawi kumplom – no to nie można być odmieńcem. Bo się inni obrażą.
Mamuśka się złościła. Rozpaczała. Bo tatko coraz częściej wracał do domu pijany, nieprzytomny, porozmawiać z nim nie było można. Sikał na ścianę sieni. Czasem rzygał na dywan. Rzucał się na matulę, obłapiał ją, obściskiwał, przewracał na łóżko, kiedy ona wcale nie miała ochoty. Czasem to się i wściekł, uderzył ją, zwymyślał od różnych… Wtedy zawsze Jasiek stawał w obronie. Od dzieciaka, od małego. Zawsze mamuni bronił. Kochany synek.
Dzieciom się też często obrywało. Zwłaszcza córce. Ale nie było komu stawać w ich obronie. Matka za słaba…
Wszystko więc normalnie, jak to w wielu rodzinach.
Tak się toczył rok za rokiem, ciężko, ale bez niespodzianek.
Kiedy córka dojrzała do pełnoletności, ojciec począł przynaglać ją do zamążpójścia, żeby nie została starą panną:
- Jadźka! A kiedy narzeczonego przyprowadzisz nareście? Długo ja cię utrzymywał będę? Jeszcze trochu i zapleśniejesz!
Osiemnastolatka chodziła więc na zabawy po wsiach, ale narzeczony jakoś jej się nie trafiał. Bała się nieraz wracać do domu, bo ojciec szydził z niej:
- No i co? Znów nikt cię do tańca nie prosił? A jakże! Z takim pyskiem ponurym to ty prędko chłopa nie najdziesz! A jak ty się ruszasz! Jak łazęga! Ciężko, że podłoga skacze!
Bo rzeczywiście Jadźka za piękna nie była: dosyć gruba, choć jadła niewiele, małe oczka w pucołowatej buzi, szare i rzadkie włosy.
A jej młodszy braciszek – przeciwnie: śliczny, słodki blondynek z loczkami i niebieskimi oczętami. Miał dopiero trzynaście lat i wyglądał jak aniołek, ale taki był męski i dojrzały – można było mu zostawić całą gospodarkę na dwa dni i jechać na handel do Berlina, a wiadomo było, że Jasio niczego nie zaniedba i ojca spać położy, kiedy ten pijany wróci do domu. Inne chłopaki latały po polach, po lesie, paliły skręty, piły piwo, a Jasiek zawsze przy matce był i przy Jadzi, i pilnował, aby co złego się w domu nie wydarzyło. A piwa i wódki to nienawidził. Jakby nie z tego ojca.
Coraz częściej Jadzia płakała po nocach nad swoją urodą nieszczęsną, modliła się do Panny Marii Najświętszej, aby jej trochę urody dodała, ale jakoś nic nie pomagało.
Kiedyś poznała miłego chłopca, który bardzo się nią zainteresował. Przez kilka tygodni prawie codziennie się spotykali, chodzili na spacery brzegiem Drawska, rozmawiali albo i milczeli, bo rozumieli się bez słów… Piękne to były tygodnie. Jadźka nigdy przedtem ani potem nie była już tak w nikim zakochana.
Ale rodzice Maćka dowiedzieli się, że jej tato pije na potęgę i codziennie urąbany do domu wraca – i nie pozwolili się Maćkowi z Jadzią spotykać. Powiedzieli, że „ta rodzina to hołota” i że ma się nie zadawać z nimi. Maciek nie posłuchał, jeszcze kilka razy uciekł wieczorem z domu i do Jadźki przybiegł, ale kiedy jej ojciec dowiedział się, co jego rodzice mówili, to się wściekł, wytrzepał córkę po pysku i zabronił się jej spotykać z Maćkiem, a chłopaka pogonił kamieniami i pogroził, że go psem poszczuje. Tak się to skończyło.
I dobrze, że tylko tak. Cała wieś znała historię, jak syn kowala Henryka od rodziców swojej panny kosza dostał. Zaczęły się wtedy złośliwości między ojcami młodych. Najpierw drobne, ale coraz większe. A nienawiść obopólna rosła. Aż któregoś razu wreszcie Henryk wpuścił swoją krowę na pastwisko Jakuba – po złości, bo dobrze wiedział, gdzie krowę powinien uwiązać. A ojciec panny – Kuba – z wściekłości zabił krowę Henryka. Bydlę to cenny dobytek! Toteż w nocy Henryk podpalił drewnianą chałupę Jakubów. Migiem stanęła w ogniu, jak zapałka! Nie było jak uciekać! Spaliła się ukochana jego syna, spaliła się jej matka, spalił się brat, tylko Jakub ocalał, choć ciężko poparzony. Spalił się cały dobytek, nawet zdjęcia zmarłych nie pozostały. Henryk poszedł siedzieć i nigdy już do wsi nie wrócił. Ale tak po prawdzie, to obaj ojce powinni zgnić w pudle. Tak cała wieś mówiła.
Ciężko młodym, jak się kochają. Ale bez miłości jeszcze ciężej żyć. Dlatego Jadzia co wieczór prosiła Najświętszą Panienkę o miłość i o męża. Żeby nie musiała już siedzieć w tym domu z tym ojcem i być mu ciężarem.
Jakoż po dwóch latach od rozstania z Maćkiem nadszedł wreszcie upragniony dzień: Jadźka poznała wspaniałego chłopaka! Spotkali się na zabawie w remizie. Poprosił ją do tańca. Piękny to on nie był i dużo chyba starszy od niej, ale przecie nie uroda się liczy i nie wiek, tylko charakter. A z charakteru był super: uprzejmy, elegancki, z humorem, opiekuńczy – odprowadził Jadzię do samego domu (długie dwa kilosy!) i przez cały czas opowiadał kawały.
Mieszkał kilka wsi dalej, po drugiej stronie Trawska. Dlatego rzadko się widywali. PKS tam nie dojeżdżał, tylko rowerem albo furmanką można było dojechać. Samochodu ani Adam nie miał, ani Jadźka. Ale raz na dwa-trzy tygodnie przy niedzieli Adam zajeżdżał po Jadźkę i zawsze ją znalazł – wiedział, którymi ścieżkami chodziła. Brał ją na ramę od roweru i jechali w pola, w lasy…
Umiał mówić czułe słowa. Umiał przekonać dziewczynę, jak bardzo mu się ona podoba. Umiał czule i delikatnie pieścić, przytulać, całować, głaskać po twarzy i włosach – a jej tak bardzo było to wszystko potrzebne, tak bardzo, bo przecież nigdy od nikogo czułości nie dostała.
Marzyła, jak to będzie cudnie, kiedy zostanie żoną Adama. Jakie tato wyprawi im wspaniałe wesele. Widziała siebie w białej sukni. Widziała szczęśliwych rodziców, uśmiechniętych (chociaż to trudno było jej sobie wyobrazić). Za nic nie chciała stracić tego mężczyzny. Nie chciała go zrazić, okazać się niegodną smarkulą. Dlatego nie odmawiała mu niczego. Zresztą dobrze jej z nim było. Bardzo dobrze.
Ale szczęście jest takie, że nigdy nie trwa długo.
Kiedyś ojciec przyszedł w nocy bardzo pijany. Obudził wszystkich – rodzinę i zwierzęta. Bredził, klął, kopał meble, potłukł kilka naczyń. Widać spotkał złą przygodę, bo gębę miał obitą i posiniaczoną. Może i sam szukał zaczepki. Po pijaku taki był.
Matka kazała dzieciom uciekać do stodoły. Ale zanim zdążyli wyjść, ojciec wrzasnął na Jadźkę, że się pierdoli z żonatymi chłopami po lasach jak kurwa, że cała wieś już o tym huczy! Trzasnął Jadźkę w pysk tak, że poleciała na stół. Jasiek natychmiast stanął między nimi, a matka wrzasnęła, żeby się ojciec pohamował, że trza zapytać dziewuchę, z kim i gdzie łazi. Ale ojciec nie słuchał, tylko ryknął do córki:
- Wynocha mi z domu, kurwo! Idź się puszczać z chłopami, ale nie w tej wsi!
Jadźka natychmiast wybiegła w ciemność i chłód w koszuli nocnej, jak stała. Uciekła na pole. Do rana w stogu siana przesiedziała. Bo to raz w nocy z domu uciekali? Nie nowina! Od dziecka nieraz przez całą noc się włóczyła, bo do domu się bała wrócić.
Ale co też ojciec o żonatych gadał? Że niby Adam?!…
O świcie cichutko pod dom podeszła. Z daleka było słychać chrapanie ojca. Odetchnęła z ulgą. Weszła do środka.
- Idź się prześpij, póki się ojciec nie obudzi – szepnęła matka, która właśnie się ubierała; po chwili dodała – A z kim ty się szlajasz? Z jakim żonatym chłopem?!
- Daj mi spokój, matka – westchnęła ciężko dziewczyna i wsunęła się pod kołdrę.
Ale nie mogła zasnąć. Zachodziła w głowę, czy to prawda, że Adam żonaty – czy to mogła być aby prawda? Chciała z nim pogadać, zapytać, układała sobie w głowie całą rozmowę wiele razy. Ale w końcu musiała uznać, że to była prawda. Bo dlaczego tak rzadko ją odwiedzał? I zawsze zabierał daleko od ludzi?
Po kilku dniach spotkała na drodze jego kolegę z tej samej wsi. Chciał ją wyminąć rowerem, ale zastąpiła mu przejazd i zapytała bez wstępu:
- Powiedz ty mi… Powiedz! Czy mój Adam to ma żonę?
Roześmiał się. A potem odpowiedział:
- Ma. Trzeba było od razu zapytać. On ci małżeństwa nie proponował, co? Tak w życiu bywa nieraz, koleżanko…
I odjechał.
Ale Jadźka nie płakała z powodu zdrady. Stała długo na drodze, nieruchoma, nie wiedząc sama, o czym myśli. W głowie miała całkowitą pustkę. W sercu też. I dookoła siebie. Nigdzie nie było nikogo.
Po wsiach plotki szybko się rozchodzą. Kiedy już się raz wydało, że Adam jest żonaty, Drawsko poczęło szumieć i przypięło Jadźce etykietkę kochanki. Tak od tej pory o niej mówiono.
Początkowo nie chciała go widzieć. Kiedy przyjeżdżał do Drawska, uciekała przed nim, krzyczała, żeby się odczepił. Ale on dalej przyjeżdżał. Prosił ją o rozmowę. Wołał za nią, gonił. Krzyczał, że ją kocha. I czuła, że krzyczał szczerze.
W końcu pojęła, że ma tylko jego, że tylko w Adamie ma oparcie i ostoję. Wytłumaczył jej, że przecie nie rzuci żony z trojgiem dzieci, bo z głodu poumierają. Ale Jadzia wiedziała, czuła, że ją kocha tak samo, jak ona jego. Tylko jemu mogła się wyżalić, wypłakać w ramiona, opowiedzieć bez wstydu o wszystkim, co się działo w domu. Tylko on ją tak rozumiał, umiał ukoić jej ból.
Oczywiście spotykali się teraz w jeszcze większym ukryciu i tajemnicy przed ludźmi. Umawiali się na każdą niedzielę o szóstej w lesie przy kępie buków na brzegu jeziora. Zawsze przychodziła. Adam nie zawsze. Ale ona to rozumiała. Czekała co niedziela wytrwale i z nadzieją.
Mijały miesiące. W domu się nie przelewało, bo tato wszystko prawie przepijał. Mama musiała przed nim pieniądze chować. Ale i meble potrafił wynosić i zamieniać na wódkę. Często bywało tak, że do gara nie było co włożyć. Tym dziwniejsze się wydawało, że Jadźka naraz tyć zaczęła…
Matka nic nie mówiła, tylko coraz baczniej przyglądała się córce. A i ojciec w chwilach trzeźwości począł jej się przypatrywać podejrzliwie.
Aż kiedyś wrócił po wódce i syknął od progu:
- Jadźka! Gadaj: w ciąży jesteś?! Ha! Toż widzę, że jesteś!
Otworzyła szeroko oczy z przerażenia. Nie odpowiedziała.
- A kto jest tatuniem, z przeproszeniem?!
Milczała. Do izby wpadł Jasiek, a po nim matka.
- Gadaj!!! – ryknął dziko ojciec.
Zamierzył się na córkę pięścią, ale matka chwyciła go za rękę. Trzasnął wtedy mamę tak, że poleciała pod stół. Darł się jak nieprzytomny, nieludzkim głosem, aż nie można było go zrozumieć. Takim to nigdy jeszcze go nie widzieli. Jadzia próbowała go wyminąć i uciec z chałupy, ale podniósł krzesło i rąbnął nim o podłogę tuż koło uciekającej dziewczyny – ledwo zdążyła unik zrobić, poharatał jej rękę, ale mógł zabić! Matka poczęła wołać ratunku i zanosić się płaczem, a Jasiek – jak to Jasiek – zasłonił sobą kobiety. Krzyczał do ojca, że nie da dotknąć mamy i siostry, i że jeśli jeszcze raz którąś z nich ojciec ruszy, to Jasiek go zabije! Ojciec zabełkotał dzikim głosem:
- Spierdalaj gówniarzu bo ci łeb rozjebię! – i kopnął chłopaka w udo, a chciał wyżej; Jasiek poleciał na ścianę, ale zaraz przypadł do ojca, żeby go obezwładnić, doszło do bójki, matka wołała ludzi na pomoc, Jadźka z rozdziawioną gębą oparta o ścianę nie mogła się ruszyć z miejsca, a ojciec i syn kotłowali się po izbie, rozwalając meble; nic nie dało się zrobić, kiedy stary w amoku chwycił nogę od krzesła i zaczął nią nieprzytomnie walić Jaśka, który upadł zakrwawiony…
Miał tylko dwanaście lat. Tyle przeżył.
Ale chyba od urodzenia był dorosły.
A ojciec – nigdy. Na pogrzeb przywieźli go policyjną suką w kajdanach. Matka nie chciała podejść do niego, nie chciała na niego patrzeć. Jadźka też nie. Kątem oka tylko widziała, że stał z dala od wszystkich i gapił się w ziemię tymi swoimi ponurymi oczami. Potem bez pożegnania poszedł do radioli i odjechał. Więcej go Jadźka nie widziała. Słyszała tylko, że w więzieniu ukradł z kuchni nóż i w nocy podciął sobie żyły. Ale go odratowali.
Adama też więcej nie widziała. Dostała tylko od niego list, podany przez kolegę:
Jadzia, przykro mnie to pisać ale musiem sie rostać. Jesteś ciąży i nie wiem z kim ale nie ze mnom bo ja uwarzałem, idź do tego kto jest ojcem i proś o pomoc i pieniondze na skrobanke albo ślub bo ja nie mam z tym nic wspólnego. Kochałem cie ale teras jóż nie mogę. Nie prubuj ze mnom rozmawiać bo cie moja żona i jej matka zabijom a ja też nie chce cie już znać po tym. adam
Matka codziennie chodziła na cmentarz. Płakała w głos. Postarzała się, posiwiała, pomarszczyła. Do Jadźki prawie się nie odzywała, tylko rzucała krótkie rozkazy: „Daj świniom jeść”, „sprzątnij kurnik”, „krowę wyprowadź”. Ostrym, zimnym głosem. A czasami rzucała słowo jak nóż: „Taki wstyd! Takie kurestwo! I kto będzie pracować na bękarta?!”
Nic dziwnego – myślała Jadźka. Przecież to wszystko stało się przez nią. Gdyby nie ona, braciszek by żył, a ojciec byłby w domu. Gdyby nie jej dziwkarskie zachowanie, nikomu nie stałoby się nic złego! Nie mogła znieść tych myśli, które nie dawały jej spokoju ani na chwilę.
Utopiła się po kilkunastu tygodniach od pogrzebu brata. W szóstym miesiącu. Już dobrze widać było, że jest w ciąży, już ją palcami wytykali i wyśmiewali na drogach. Nie chciała być hańbą dla matki, która dość w życiu wycierpiała. Nie chciała rodzić dziecka na tak straszny los, na świat, gdzie nie ma miłości ani miejsca dla nich, gdzie byłoby na zawsze bękartem, pomiotem dziwki, zrodzonym z głupoty i grzechu… Nie chciała też już nigdy nikomu patrzeć w oczy. Za siebie i za ojca, z którego krwi i kości powstała.
Pochowała ją matka z pomocą litościwych chłopów na brzegu jeziora Srebrnego, bo stamtąd bosakami wyciągnęli jej ciało. Wyglądała okropnie, ledwo ją matka poznała; i mało jej serce nie pękło. Nie mogła już płakać, tylko jakoś tak głucho wyła, jak zwierzę, strasznie, aż ciarki przechodziły. Wtedy, jak córkę wyciągnęli i potem, jak ksiądz powiedział, że nie pochowa ciężarnej jawnogrzesznicy i samobójczyni na świętej ziemi cmentarza.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

łomatkoprzenajświętsza! :(((((((((
prawda to????????!!!!!!!!!
no, jeśli historia prawdziwa, to niech im ziemia letkom będzie.
to ja już wolę we Warszawie mieszkać, w tym smogu, spalinach i widoku wieżowca naprzeciw mojego okna (po drodze, co prawda, dwa klony, trzy brzozy i ze cztery lipy - nie jest jeszcze tak tragicznie). A żeby mentalność fiknęła koziołka, to chyba dwóch pokoleń nie starczy.
Powinnaś pisać w dziale społecznym ("Polityki" na ten przykład lub ostatecznie GW).
pozdrawiam,
brrrrrrrr, idę się otrząsnąć, gotując pierogi
:D
:D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Magdo, tak, niestety prawda. Grób można sobie obejrzeć w St. Drawsku nad jeziorem Srebrnym, a opisanej historii wysłuchać od mieszkańców.
Co smutniejsze, podobne historie wciąż się dzieją w naszym uroczym kraju, tylko niewiele się o nich mówi publicznie (ale czasem się słyszy, że dziewczyna porzuciła noworodka na śmietniku albo od razu go utopiła, albo że tatuś zarąbał żonę i dwoje dzieci na przykład - to właśnie są ludzie z takich rodzin). Natomiast dużo się krzyczy o tym, jakimi to Arabowie są potworami wobec swoich kobiet - tłumaczy się na polski wspomnienia maltretowanych Arabek, powstają na ten temat filmy, pisze się artykuły w prasie. Żeby się wykazać tym, iż polski naród przeciwny jest przemocy w rodzinie i zacofaniu obyczajowemu, i że Araby som dzikie, a myśmy som cywilizowane i europejskie.
Ale jeszcze długo nie będziemy, masz rację.

Pisać w gazecie? To nie takie proste. Trzeba mieć znajomości. A ja w dodatku piszę na niepopularne tematy, jakich w prasie na ogół się unika: przemoc w rodzinie, patologie polityczne, zbiorowe objawy schizoidalne, nierówne prawa homoseksualistów, obyczajowość przeciwko kobietom... Kto by mnie chciał, Magdo, kto by mnie chciał? ;-)

Życzę udanych i pysznych pierogów. :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Wando, to nie Jadźka spłonęła, tylko jej sąsiadka z tej samej wsi, ale nieco starsza.
Temat i przekaz może rustykalny, choć mi się to słowo kojarzy z przytulnością domową i swojskością ludową, a nie z przemocą i dzikością obyczajów.
Dzięki za przeczytanie i koment.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak to mówi jeden z sąsiadów - rodzina jest od pasa w górę, od pasa w dół to już nie rodzina. Kazirodztwo na wsi to również olbrzymi problem. Ojcowie sypiają z córkami, którym robią dzieci. Dzieci rodzą się chore i zdegenerowane, ale o tym się nie mówi.

Opowiadanie bardzo dobre. Skłania do przemyśleń, Joanno.

Ja chciałam napisać historię chłopaka z naszej wsi, któremu wsadzili głowę do ula i umarł. Próbowałam, ale mi nie wyszło. Nie potrafię się w takie rzeczy zagłębić.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dziękuję za przeczytanie i pochwałę opowiadania.
Wiem, że kazirodztwo jest także problemem, nie tylko na wsi (zresztą alkoholizm i przemoc też nie tylko tam). Dzieją się w naszym katolickim, rycerskim kraju straszne rzeczy.
Ta historia o chłopaku zamordowanym za pomocą pszczół to potworna makabra. Czy przynajmniej mordercy poszli siedzieć?
Pozdrawiam.
Joaśka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

No! Nareście żem przeczytała! :D Wreszcie czas był. ;p

We wsi Stare Drawsko, leżącej między dwoma jeziorami: jednym wielkim i na osiemdziesiąt metrów głębokim, o tej samej nazwie co wieś (acz bez przymiotnika „Stare”), zaś z powodu bujnych szuwarów, porastających dno aż do brzegu, bywa przezywane jeziorem Trawsko - a drugim, mniejszym, o nazwie Srebrne - jest na brzegu usypany z ziemi, pod metalowym, prostym krzyżem, bezimienny grób. - trudno się połapać, co jest czym i gdzie. Ja bym to zdanie jakoś podzieliła. I nie dawała akapitu przy następnym zdaniu.
nie można być innym, odmieńcem. Bo się inni obrażą. - powtórzenie.
przewracał na łóżko, jak ona - ja bym tu, zamiast "jak", dała "kiedy".
kiedy jej ojciec dowiedział się, co jego rodzice mówił, - myślę, że chodziło o "mówili".
w noc w koszuli nocnej - znów powtórzenie.

A tera do treści.

Potworna historia, ale niestety jedna z wielu. Dobrze, że dziewczyna przynajmniej grób ma. Znaczy - taki widoczny, a nie gdzieś w lesie, bez żadnego znaku.
Niestety, myślę, że i w miastach się takie rzeczy dzieją. Tylko - jak pisałaś - o tym się nie mówi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

opowiadanie to mocno mnie rozczarowało,
najeżone wulgaryzmami które mają, jak sądzę, w zamyśle autorki podkreślać dramaturgie zdarzeń,
nie porwał mnie ten tekst,
zastanawiam się tylko, dlaczego zdecydowałaś się na umieszczenie go tutaj gdzie pisują ludzie którzy potrafią to robić dobrze,
myślę, że lepszym miejscem dla Twojego, pożal się Boże opowiadania, byłoby forum dla poczatkujących,
czasami takie szczególnie dobre mniemanie o sobie, prowadzi człowieka na manowce,
jacek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...